czwartek, 26 lutego 2015

Kolacyjna sałatka z kurczakiem i anchois

Białko, białko, białko. Bardzo ważny składnik diety, zwłaszcza osób ćwiczących. Spożywanie go pomaga regenerować i budować mięśnie, pobudza metabolizm (wiedzieliście, że aby strawić białko, zużywamy aż o ok 25% więcej energii niż w przypadku tłuszczy i węglowodanów???Serio, serio!), a także daje uczucie sytości. A co jest najlepszym źródłem białek? Ano mięsko moi mili :) A to z tego powodu, iż zwiera komplet aminokwasów egzogennych, których organizm nie potrafi sam zsyntetyzować. A że noc jest okresem, kiedy nie jemy przez kilka długich godzin, a regeneracja zachodzi najintensywniej, białko jest genialnym wyjściem na posiłek przed snem. Jeśli jeszcze połączymy je z dobrymi tłuszczami, spowolnimy wchłanianie i na pewno wystarczy nam do samego śniadania. A warzywka? Warzywka są zawsze mile widziane :)

 Zajmijmy się więc dostarczeniem do naszego spracowanego ciała tego makroskładnika w jak najsmaczniejszej formie :)

Sałatka z kurczaka z anchois

Składniki:

200g piersi z kurczaka
20g filecików anchois
pół awokado
roszponka
pomidorki koktajlowe
łodyga selera naciowego
kawałek ogórka zielonego
kawałek czerwonej papryki
sól, pieprz, papryka słodka i ostra
sok z cytryny



Pierś z kurczaka przyprawiamy solą, pieprzem, papryką, ewentualnie ziołami, smażymy bez tłuszczu na patelni teflonowej. 
Do miseczki wkładamy roszponkę, pokrojone warzywa, awokado skrapiając sokiem z cytryny, możemy posypać lekko solą i pieprzem, odsączone z oleju anchois (Uwaga! Są słone!) i na wierzch pokrojonego w kostkę kurczaka.
Smacznego!

Wartość odżywcza: 350 kcal
Białko: 50g
Węglowodany: 10g
Tłuszcz: 14g

wtorek, 24 lutego 2015

Schab surowy dojrzewający

W dzisiejszym wpisie podam Wam przepis na wspaniały schab. Wszelkie szynki parmeńskie się chowają. Wędlina jest pyszna, aromatyczna, domowa i bardzo zdrowa! Do jej zrobienia trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać co najmniej 2 tygodnie, ale zapewniam - WARTO! Wszak czymże są 2 tygodnie wobec późniejszych wielu dni delektowania się białkiem w czystej postaci? :)
Tak więc schaby i pończochy w ręce i do dzieła!

Przepis zaczerpnęłam z bloga Delimamma.

Schab surowy dojrzewający

Składniki:

1kg ładnego zgrabnego schabu

35g zwykłej soli kuchennej
0,5 łyżeczki czarnego pieprzu
2 łyżki suszonego majeranku
1 łyżka tymianku
1 łyżka cukru
6 szt ziela angielskiego
5 przeciśniętych ząbków czosnku
3 liście laurowe

Majeranek, tymianek i ziele zmiksowałam w malakserze, dodałam pokruszone liście laurowe i resztę składników i utarłam na jednolitą pastę.

Oczyszczony i umyty schab wytarłam dokładnie do sucha, natarłam pastą i włożyłam do pojemnika na żywność z pokrywką. Tak spędził w lodówce 4 dni. Codziennie rano i wieczorem odlewałam wyciekający płyn, obracając schab.

Po tych 4 dniach przełożyłam mięso do cienkiej skarpetki (można użyć nogawki od rajstopy, podkolanówki, czy pończochy) i powiesiłam w kuchni w pobliżu okna na 7 dni.

Schab właściwie można juz kroić, ale ja pozwoliłam mu poleżeć jeszcze kilka dni w lodówce.

Bardzo polecam! Zwłaszcza z suszonymi pomidorami w oliwie!

czwartek, 19 lutego 2015

Moje treningi i dieta

Będąc nastolatką, unikałam ruchu jak ognia. Na lekcjach wf-u wymyślałam wszystko, byle tylko nie ćwiczyć, na podwórku z rówieśnikami wolałam patrzeć, niż pograć w gumę, czy poskakać na skakance, na rowerze nauczyłam się jeździć w wieku około 10 lat. Wysiłek był moim wrogiem i wówczas nie zastanawiałam się nad tym zbytnio. Może oszczędziłam mojej mamie stresu, że coś sobie złamię, bo szczerze mówiąc, jak patrzę na mojego syna to już widzę, że będzie zupełnie inny. Człowiek małpka będzie musiał meldować się w domu co godzinę bym wiedziała że nie trzeba nic szyć, nastawiać czy opatrywać. Ale bronić mu nie będę, o nie!

Tak minęło półtora dekady mojego życia... Na dupie. Z paczką czekolady. Lub cukierków. Lub chrupek. Najlepiej całą.






Gdy przyszła anoreksja, wysiłek fizyczny dalej mnie przerażał. Wolałam nie jeść niż poćwiczyć. A potem, to i tak nie miałam już siły...

Kolejne pół dekady...

Gdy postanowiłam wyjść na prostą, postanowiłam także zacząć ćwiczyć. Po prostu chciałam, by te dodatkowe kilogramy to nie był tylko tłuszcz, ale i mięśnie, które wypaliłam do cna podczas choroby. Zaczęłam chodzić na siłownię. Od tamtej pory sport stał się dla mnie codziennością. Miałam okresy przerwy, zmieniałam również aktywności. Zapał opuścił mnie najbardziej, gdy z moją tarczycą zaczęło się dziać źle, a nikt tego jeszcze nie zdiagnozował. Nie miałam energii, łatwo się męczyłam,  waga szła w górę, a rezultatów ćwiczeń nie było. Później trafiłam do mojej pani endokrynolog, która zaordynowała leczenie, zaszłam w ciążę, w której również starałam się ćwiczyć, lecz niestety syneczek postanowił się zbyt wcześnie pchać na świat i ostatnie dwa miesiące spędziłam w łóżku. Po porodzie waga w magiczny sposób spadała, ale trwało to tylko tak długo, jak karmiłam piersią. Postanowiłam więc wrócić do treningów i zadbać bardziej o dietę.

Teraz wygląda to u mnie tak. Swoje domowe (ze względu na malucha) treningi opieram na wyzwaniach z bloga tipsforwomen.pl, który bardzo serdecznie polecam zarówno początkującym, jak i ćwiczącym. To dzięki Tipsi znalazłam motywację, programy ułożone są tak, że ćwiczy się 5-6 razy w tygodniu po 40-60 minut. Ćwiczenia są różnorodne i nigdy się nie nudzą. Nie wymagają specjalistycznego sprzętu. Ja posiadam tylko matę, parę hantli i adidasy. Obejmują spalanie i kształtowanie. Co prawda, wcześniejsze uczęszczanie na siłownię i fitness dużo mi dało. Wiem, na co zwracać uwagę, by prawidłowo wykonywać ćwiczenia. Początkującym polecam zaopatrzyć się w lustro, obejrzeć kilka filmów ukazujących prawidłową technikę i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.

Z moją dietą po anoreksji było różnie. Był nawet czas, że imprezowo nie odmawiałam sobie chipsów, cukierków itp. Na szczęście szybko się opanowałam. Potem jakiś czas jadłam 3 posiłki dziennie nie łącząc białek z węglowodanami. Teraz postawiłam na dietę zbilansowaną, 4 posiłki dziennie, mniej węglowodanów prostych (owoce, moja zgubo!), więcej złożonych, więcej chudego białka, ciut mniej tłuszczu. Zrezygnowałam też z nabiału, oraz unikam glutenu. I powiem Wam, że lepiej się chyba nie czułam! Mięśnie zaczynają być widoczne, mam siłę do ćwiczeń, mam satysfakcję i zapał!


Ustaliłam sobie zapotrzebowanie na ok 1700-1800kcal, 2g białka na każdy kg beztłuszczowej masy ciała (ok 120g), 55g tłuszczu, reszta (190g) to węglowodany.
Mój przykładowy jadłospis:

Śniadanie: 60g płatków owsianych gotowanych na wodzie z dodatkiem cynamonu, kardamonu i kurkumy, startym małym burakiem, na koniec wbite jajko. Posłodzone słodzikiem, 4 daktylami, na koniec tarte jabłko.

Posiłek potreningowy: 150-200g gotowanego na parze lub w wodzie chudego mięsa (drób, wołowina, wieprzowina, ryba), 50g ryżu Basmati/kaszy jaglanej/makaronu sojowego lub 200g batattów lub ziemniaków, do tego warzywa

Obiad: podobnie jak potreningowy, ale tu pozwalam sobie na podsmażenie potrawy na odrobinie oleju kokosowego, czy dodanie oliwy do surówki. Tutaj jest też czas na węglowodany złożone - brązowy ryż, razowy makaron, kasze.

Kolacja: to najczęściej kawałek ryby plus warzywa

Suplementacja: multiwitamina, tran, Kelp, magnez i wapń.

Jak widać, wyszłam na prostą. Zdrowe odżywianie i sport wrosły na stałe w moje życie, z czego jestem bardzo dumna. Szkoda, że te kilkanaście lat temu nie byłam taka mądra :)


środa, 18 lutego 2015

Kasza gryczana niepalona z soczewicą i warzywami

Dziś podam Wam przepis na bezmięsne, ale pełne białka i witamin danie.

Odstawiłam nabiał, więc posiłki mięsne i rybne są teraz podstawą mojej podaży białka i z czasem się nudzą. Jednym z najlepszych źródeł białka roślinnego, jest soczewica. Zawiera ona aż 25g tego makroelementu! Należy jednak pamiętać, że jest to białko niepełnowartościowe. Oznacza to, że zawiera niepełny skład aminokwasowy, jednak jest ono całkiem dobrze przyswajalne (85%) i w połączeniu z innymi pokarmami uzupełniającymi aminokwasy ograniczające (w przypadku strączków jest to metionina i cysteina obecne w  mięsie i ziarnie), na pewno warto uzupełnić o nią swój jadłospis. Dodatkowo jest źródłem "dobrych" węglowodanów, żelaza, kwasu foliowego, fosforu, cynku i witamin grupy B.

Do dzieła!

Kasza gryczana niepalona z soczewicą i warzywami

Składniki:

90g czerwonej soczewicy
50g niepalonej kaszy gryczanej
cebulę
kawałek czerwonej papryki
kilka pieczarek
marchewkę
2 ząbki czosnku
kilka plastrów grillowanego baklażana
sól, pieprz, chili, kurkumę, czarnuszkę, imbir
łyżeczka oleju kokosowego


W osobnych garnuszkach gotujemy kaszę i soczewicę. Na patelni rozgrzewamy olej, wrzucamy posiekane chili i czosnek, smażymy chwilkę. Następnie dodajemy pokrojoną w pół-talarki cebulę, marchewkę i paprykę pokrojone w kostkę, pieczarki w plasterki. Smażymy, aż warzywa zmiękną, przyprawiamy według gustu. Na koniec dodajemy pokrojonego w paski bakłażana, kaszę i soczewicę. I gotowe! Smacznego!

Wartości odżywcze:
Białko: 37g
Węglowodany: 95g
Tłuszcze: 10g
Wartość energetyczna: 525kcal

poniedziałek, 16 lutego 2015

Ona ma to coś...

Nigdy nie byłam duszą towarzystwa. Owszem, lubiłam spotykać się ze znajomymi, dobrze się z nimi bawiłam, nie byłam konfliktowa. Ale zawsze byłam gdzieś w cieniu innych. Dojrzewaliśmy, przechodziliśmy pierwsze miłości, zauroczenia. A ja patrzyłam na to jakby z boku i zazdrościłam. Zawsze, jeśli ktoś miał powodzenie, to nie byłam to ja. Jeśli w grupie jakaś dziewczyna się komuś spodobała, nie byłam to ja. Pozostawało mi leczyć załamane, zauroczone serce i pisać pamiętniki. Nie byłam brzydka. Nie byłam gorsza. Może trochę bardziej przy kości, ale to nie tu tkwił problem. Dziś już wiem, że brakowało mi pewności siebie, poczucia tej kobiecości która budziła się w moich rówieśniczkach. A nastolatkowie są okrutni...

Gdy w końcu postanowiłam się "wziąć za siebie" (o zgrozo), spadać zaczęła waga, a poczucie własnej wartości rosło. Cieszyło mnie to, ale nadal w mojej głowie tkwiła ta zakorzeniona bojaźliwość. Nie potrafiłam z podniesioną głową przejść obok grupki facetów. Ktoś się na mnie spojrzał, a ja chowałam głowę w piasek. "Bo może wyglądam nie tak?" Jedynym momentem w którym skorzystałam z tego chwilowego przypływu było pójście na dyskotekę i poznanie mojego obecnego męża na parkiecie. Tak, tak :) Można poznać miłość swojego życia mając 17 lat na parkiecie głośnego klubu - to się zdarza, naprawdę :)

Później minęło wspomniane przeze mnie 6 lat wegetacji. Gdy zaczęłam na nowo żyć, myślałam, że już wszystko będzie tak jak powinno. Ale niestety, nie wszystko jest tak kolorowe jak w bajkach.

Jestem kobietą. Jak w każdej z nas, jest we mnie nieco próżności. Z okresu odchudzania zostało mi na pamiątkę może nieco zbyt duże zwracanie uwagi na swój wygląd. Staram się dbać o siebie, nie zapuścić się, mimo iż jestem taką trochę kurą domową z małym dzieckiem, mam stałego partnera i w sumie najważniejsze powinno być dla mnie to, że podobam się Jemu. Ale nadal świta w mojej głowie, że przeszedł ze mną to piekło, że mnie zna i nigdy nie powiedziałby mi że mam za dużo tu i ówdzie, bo mogłoby się to skończyć źle. Mam co prawda już większy dystans do siebie. Wiem, że nie będę idealna i nawet do tego nie dążę, bo nie chcę na siebie narzucać aż takiego rygoru. Wzdrygam się nawet na samo jego wspomnienie. Dodatkowo moja choroba tarczycy nie ułatwia mi sprawy. Tak czy inaczej, dalej chciałabym wiedzieć, że jestem atrakcyjna i odczuć to co jakiś czas nawet od obcych osób...

Ostatnio rozmawialiśmy o tym, że w towarzystwie nadal to ja jestem tą ostatnią do której lgną faceci. Nie czuję się przecież gorsza, nie czuję się brzydsza od moich koleżanek, ale...No właśnie. Podczas, gdy one pielęgnowały w sobie pewność siebie, swoje poczucie wartości, ja pielęgnowałam swoje kompleksy. Wrosły one we mnie tak głęboko, że już nawet nieświadomie wyglądam na (pisząc bez ogródek) "najsłabszą sztukę w stadzie". Inne patrzą na facetów z góry, ja nie patrzę wcale. Inne podświadomie flirtują spojrzeniem, gestem, ja tego unikam. Inne potrafią postrzegać siebie w sposób niezwykle atracyjny, ja zwykle szukam dziury w całym.

Nie wiem, czy jest to kwestia charakteru, wychowania, doświadczeń życiowych, ale wiary w siebie trzeba się uczyć od zarania. Trzeba pielęgnować w sobie swoje zalety, nie skupiając się zbytnio na wadach, bo niechybnie te drugie przysłonią pierwsze...Moja samoocena i tak jest teraz na niezłym poziomie i na co dzień nie odczuwam zbytnio emocji o których napisałam. Jestem spełnioną żoną i matką i uważam, że mimo tych przykrych doświadczeń, jestem teraz w świetnym punkcie życia. Jednak zdarzają się takie myśli.

Apeluję więc: Nie pozwól, by ktokolwiek Cię oceniał, nie pozwól, by to odbiło się na Twojej samoocenie! Pielęgnuj swoje zalety i wiedz, że to właśnie TY jesteś tą jedyną w swoim rodzaju, dla kogoś najpiękniejszą i najmądrzejszą, jedyną na świecie Osobą!

sobota, 14 lutego 2015

Z okazji Walentynek, wszystkim zakochanym życzę dużo miłości, wzajemnego zrozumienia, cierpliwości, wspaniałych wspólnych chwil, bycia wsparciem dla siebie nawzajem.
Tym, którzy dopiero szukają swojej drugiej połówki życzę, aby to wszystko znaleźli!



piątek, 13 lutego 2015

Żegnaj anoreksjo!

Blog...

Pomysł na blog zrodził się w mojej głowie dawno temu. Bo potrzebuję czasem wylać gdzieś swoje przemyślenia, a w dobie "internetów" pisane w papierowych zeszytach jest passe (no, i miejsce zajmuje :)). Chciałam się też nimi z kimś podzielić, nierzadko kimś anonimowym, może w czymś mu pomóc, doradzić, zmotywować. Nie miałam tylko pomysłu co, jak, o czym i po co. W końcu mój mąż powiedział: "Napisz o tym, co ci się w życiu udało"...

Pierwsze o czym pomyślałam, to Synek. O dzieciach blogów (i to dobrych blogów) w sieci jest mnóstwo. Z resztą, jako mama niespełna dwulatka, za ekspertkę od nich się nie uważam. I chyba nie chciałabym być skrytykowana niczym Pani Ślotała, że co ja wiem, że moda taka, albo  mam parcie na szkło.

Kolejnym tematem jaki zaświtał mi pod czupryną, była anoreksja. A właściwie to, że ją pokonałam.
I tutaj właśnie zacznie się mój blog.


Choroba ta, odebrała mi szmat życia, lwią część moich najlepszych lat. Nigdy nie byłam najszczuplejsza, nigdy nie byłam najładniejsza, przez lata otoczenie pielęgnowało we mnie kompleksy. Albo zgoniłam to na otoczenie, a to jedynie moja słaba psychika...Mając 16 lat postanowiłam wziąć się w garść i schudnąć. Zaczęło się niewinnie. Odstawienie słodyczy, potem pieczywa, tłuszczu i tak po kolei większości produktów pozostając tylko przy chlebie chrupkim, owocach i warzywach, oraz chudym nabiale. Ale chudłam. Znajomi i nieznajomi zaczęli mnie wreszcie dostrzegać, zaczęłam czuć się pewniej, podobać się.  

Wyszłam z cienia!

Traf chciał, że poznałam wtedy mojego obecnego męża. (Dzięki Ci losie!) W ciągu 3 lat schudłam do 45kg. Życie przestało mnie bawić. W ogóle cokolwiek przestało mnie bawić, cieszyć, przestało mi się chcieć. Wszystko kręciło się jedynie wokół jedzenia, kalorii, wagi. 

Cyfry, cyfry, cyfry...

Ciągle było mi zimno i chciało mi się spać. To, co A. ze mną przeszedł, wiemy tylko my. Mama nie radziła sobie z moim problemem, z resztą zaczynałam wtedy mieszkać sama i łatwo mi szło oszukiwanie jej. Ale w końcu nadszedł moment, że znalazłam się w szpitalu. Oddział zaburzeń odżywiania. Psychiatryk. Ponieważ byłam już pełnoletnia, po 3 tygodniach kuracji, wypisałam się na własne żądanie. Owszem, przytyłam 2kg, ale moja głowa nadal była chora. Wówczas myślałam, że dam sobie dalej radę sama. Że przecież muszę wyjść, bo studia, bo życie, bo tam mnie izolowali od rodziny, od A. Ale to jeszcze nie był TEN czas. Nadszedł on 3 lata później. A. postawił przede mną ultimatum. Albo wezmę się w garść, albo koniec z nami. Dodatkowo przerażał mnie fakt, że mogę już nigdy nie mieć dzieci, że być może za niedługo zniknę zagładzając się na śmierć...

 Moja wegetacja trwała 6 lat. 6 długich lat liczenia, przeliczania, oszukiwania bliskich i samej siebie, wyniszczania własnego organizmu . Nie pomogli mi psychologowie, dietetycy.

 POMOGŁAM SOBIE SAMA! 

Zrozumiałam, że chcę żyć, że wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Że anoreksja siedzi w mojej głowie i sama muszę ją wziąć za bary! 
 
Od tamtego czasu minęło kolejnych 6 lat. Z czasem przestałam mieć wyrzuty sumienia po zjedzeniu łyżki oliwy, kromki chleba, nie zliczeniu dziennej dawki kalorii. Waga zaczęła iść w górę, ja zaczęłam mieć siłę i energię, zaczęłam żyć! 

To co pozostawiła na mnie ta choroba, to kompletnie rozregulowany metabolizm, układ hormonalny i czasem powracające złe myśli. Anorektyczką będę do końca życia, ale potrafię już walczyć. Obecnie, jak już wspomniałam, mam zdrowego synka (choć bez pomocy endokrynologa i wspomagaczy się nie obyło), rozwalone stawy, oraz kilka kilo nadwagi (niedoczynność tarczycy plus zbytnie folgowanie sobie w pewnym czasie). Jednak teraz mogę powiedzieć, że znalazłam równowagę. Czerpię przyjemność ze zdrowego stylu życia, treningów, dobrej diety. O tym właśnie będzie blog. Mam szczerą nadzieję, że komuś pomogę. Że ten ktoś zobaczy, że z anoreksji można wyjść, że można po niej normalnie żyć, i że warto! Może znajdzie inspirację w moich postach. A jeśli nawet będzie to jedna osoba, będzie to mój osobisty sukces!