wtorek, 31 marca 2015

Cheat meal czy cheat week?

Cheat meal -  tak zwany "oszukany posiłek", czyli taki, który nie jest zgodny z naszym ustalonym sposobem żywienia. Wprowadza się go przy ściśle przestrzeganej diecie, by odciążyć nieco psychikę i dać kopa metabolizmowi.

Dla mnie, cheat to taki sposób na znalezienie granicy między zdrowiem, a obsesją. Po latach choroby już wiem, jak łatwo mi się uzależnić od liczenia kalorii, jak szybko wpadam w tą rutynę i jak łatwo stracić nad tym kontrolę. Kiedyś obiecałam sobie już nigdy nie liczyć wartości odżywczych posiłków i po prostu jeść normalnie. No właśnie, ale czy normalnie to znaczy wszystko? No też nie do końca. Przyszedł czas, że to moje "normalnie" przerodziło się w 70kg i bynajmniej, nie były to mięśnie. Nie wiem, jak dużą zasługę miała tu moja szwankująca, niezdiagnozowana jeszcze tarczyca, ale dziś uważam, że trzeba znaleźć złoty środek.

Gdy zaczęłam ćwiczyć, stwierdziłam, że skoro już coś robię, to oczekuję wymiernych efektów i jak coś robić, to na całego. Ustaliłam więc sobie dietę. A żeby się jej trzymać, prowadzę dziennik posiłków. Ale nie jest to taki dziennika jak kiedyś. Daleko mu do zeszytów zapisanych słupkami jedynie z ilością kalorii, uwzględniające nawet pomidora i nieprzekraczające 1000kcal. Teraz, bardziej skupiam się na odpowiedniej podaży białka, tłuszczy i węglowodanów. Tych ostatnich często mam niedobór, ale białko zawsze musi się zgadzać. Dodatkoo, większości warzyw nie wliczam do bilansu. A żeby uniknąć wspomnianego "uwiązania się" dietą, pozwalam sobie czasem na odrobinę (albo i więcej) luzu.
Nie jestem kulturystką, ani fitnesską, nigdy nią nie będę i nawet nie zamierzam. Dlatego uważam, że nie zaszkodzi mi, jeśli raz czy dwa razy na tydzień napiję się wina (wytrawne, dosładzane słodzikiem dla mniejszej szkodliwości :)), zazwyczaj w ten dzień idę też z mężem i synkiem do restauracji. Bardzo lubimy też wyjazdy. Najczęściej wybieramy takie, ze szwedzkim bufetem na śniadanie i wtedy najczęściej przez kilka dni jest "hulaj dusza". Psychika mi wtedy bardzo odpoczywa, mam kopa do dalszych treningów i trzymania diety. A progres w wyglądzie jest i to jest najważniejsze!

Dlatego, jeśli nie wiesz jaką drogę wybrać, nie wiesz, czy dalej się głodzić, czy wyluzować na 100% i "olać" lustro, albo męczysz się ze swoją dietą, to powiem Ci jedno. Nie tędy droga! Najważniejsze, to
ZNALEŹĆ RÓWNOWAGĘ Z SAMYM SOBĄ!

1 komentarz:

  1. Ja też, sam nie wiem dlaczego, muszę mieć wszystko pomierzalne. Widzę jednak, że w przypadku planowania diety to się sprawdza. Korzystam z dziennika posiłków na muscleboss.pl oraz czasem z Vitalmaxa. Mając taką rozpiskę łatwiej mi się utrzymać w ryzach:)

    OdpowiedzUsuń